08 Wrz 2014

PROLOG

... grubo ponad pół roku temu

Miejsce akcji pamiętam jak za mgłą, ale słowa wypowiedziane przez Mateusza Witosa utkwiły w pamięci na stałe.
 - Zapisałem się na Bieg Siedmiu Dolin.
 - Na co? - słabo zapoznany z tematem zapytałem.
 - Bieg na 100 kilometrów po górach. We wrześniu w Krynicy.
 - "Oszalałeś"?
 - Może i tak. Ale narazie nic nie mów Ani, bo się "zdenerwuje". Powiem jej jak nadarzy się okazja.

12 kwiecień 2014. Expo na dzień przed Orlen Maraton. Stoisko Festiwalu Biegowego Krynica-Zdrój.

"Pakiety startowe 50% taniej". Pstryk. Zapala się lampka w głowie - Witek chyba tam biegnie. Telefon w dłoń, memory five i pada pytanie czy jedziesz na 100%, a on, że tak. No to mam już zaplanowane wakacje, pomyślałem. Na 100km to jeszcze nie oszalałem, ale 3 dni, 3 różne biegi - w to mi graj. Jedziemy.


Rozdział I

'Tam...'

Artur z Małgorzatą zgarnęli mnie z ulicy, po drodze zwerbowaliśmy Dariusza i ruszyliśmy w trasę. Kierunek południe. Niemalże 10h podróży, która na dobrą sprawę zleciała szybciej niż się spodziewaliśmy. Dystansu nie liczyliśmy w kilometrach tylko kartki w atlasie samochodowym i centymetry na mapie. "OOOOooo ja, jeszcze 4 kartki" albo "Zobacz ile centymetrów do Kielc zostało". Sympatycznie. Aż tu raptem pierwsze pagórki i jakby ciśnienie inne, uszy przytyka. Albo sobie tak wmówiliśmy. Cały i zdrowy 4-osobowy skład Pędziwiatru dobił do Krynicy (Witek jako piąty już na miejscu z rodzinką na Nas czekali). Najpierw obiad i tutaj muszę napisać dużymi literami - STRASZNIE POLECAM (więcej szczegółów przeczytacie na blogu Mateusza, na 100% nie zapomni o tym wspomnieć), potem pizza i po piwku w jakieś knajpce w centrum, następnie i tu zaskoczę pewnie niektorych - po piwku na drogę i na hotele, bo jutro ciężki dzień.

Rozdział II

'Dzień pierwszy. Piątek.'

Co tu robić? Start mam o 22:00 czy tam 22:30, nawet nie wnikałem. 5 kilosów to będzie takie delikatne rozruszanie nóg przed Życiową Dziesiątką. Plan, żeby na Jaworzynę Krynicką z Wężami (czyt. Mateusz, Ania i malutki Piotruś) podskoczyć, przejechać się kolejką gondolową. Jupi. Na miejscu wpadłem na rewelacyjny pomysł. Pojedziemy tylko na górę, a wrócimy z buta. Okazało się, że to był błąd. Jak się po górach dobrych kilkanaście lat nie chodziło to takie zejście wiele mnie kosztowało, Anię zresztą chyba też, bo narzekała, że zakwasy, a to buty źle dobrane na wspinaczki górskie. Mateo spryciarz w obie strony kolejką, bo stwierdził, że musi się oszczędzać. Wróciliśmy po odbiór pakietów a Ania makarony nam szykuje w tym czasie. Stoisko PZU i charytatywny bieg po bieżni - kilometr na bieżni i wpada 10 złotych na fundację.

Zgadnijcie co się stało? Mateusz sił już nie oszczędzał, taki z niego dobry człowiek. Po kilometrze zrobiliśmy i na Expo. Odprawa przed B7D o 19:00, powrót do ośrodka szykować się na bieg.

 

Nocny bieg 5 km

Delikatnie rozciągając się w pobliżu linii startu na kilka minut przed biegiem czułem się jak gwiazda. Non stop błyskały flesze, obiektywy aparatów jak i wzrok wszystkich biegaczy skierowany był w moją stronę. Na początku pomyślałem, że może wyglądam jak pajac i temu każdy się "gapi" ale po chwili dotarło do mnie, że to zasługa nowej kolorystyki koszulki Pędzący po Nocy. Niesamowity blask, strasznie kontrastowała na tle innych. Dzięki Krzysiu. Szkoda tylko, że tych fotek nie zobaczycie na serwisach biegowych bo kontrast między przekozacką koszulką a moją twarzą był jeszcze większy i podejrzewam, że zdjęcia nie nadają się do publikacji.

Start. Ruszyło ponad 400 osób, tempo żółwie jak to zwykle bywa na startach. Wybiegamy w centrum Krynicy i dopiero do mnie dotarło co to za bieg. 2,5 kilosa pod górkę i 2,5 z górki. No to się załatwię przed jutrzejszym biegiem. "Adam - odpuszczamy. Nie rwij jak "szaleniec", nie ma sensu". Ale weź i weź jak widzisz, że na podbiegu ludzie idą. Ja będę szedł? No nie po to tutaj przyjechałem. Ale jak z górki się leci to nawet nie wyobrażacie. Zatrzymać się nie idzie. Równe tempo aż do samej mety. Niecałe 23 minuty. Wystarczy. Rewelacji nie ma, biedy też nie. Do mycia i do spania.

Dzień drugi sobota.

'Życiowa dziesiątka.'

Mateusz już od dawna na trasie. Zaraz moja kolej. Przegryzłem kanapkę, pół litra wody i idziemy na linię startu. 10 kilometrów, 47 minut i jakieś tam sekundy do poprawienia. Jak nie zejdę poniżej 44minut to się powieszę. Trasa niemalże w linii prostej, lekko z górki cały czas i jak tu życiówki nie zrobić? Po trasie minąłem 3 może 4 osoby, które leżały wycieńczone na poboczu a przy nich służby medyczne. Ciężki bieg. Jak początek był w pełnym słońcu, od ósmego kilometra deszczyk kapie. Spoko, przyda się. Z tym, że przez ten deszcze nie kontrolowałem na jakim etapie biegu jestem i zamiast jeszcze wyrwać tak zwaną dzidę na koniec to zrobiłem to dopiero jak zobaczyłem metę. Tragedia. Ale medal jest. Drugi już. Szkoda tylko, że taki sam jak ten pierwszy. Przekląłem w duszy. Wracamy z Muszyny podstawionymi autokarami (start w Krynicy - meta w Muszynie). "Zdenerwowany" bo nie dość, że nie wiem jaki czas uzyskałem bo jestem ślepy i nie spojrzałem na zegar to jeszcze takie same medale rozdali co za bieg na 5 kilosów, po drodze na chaciendę kupilem 2 piwka, żeby odreagować.

W oczekiwaniu na Ultrasów

Prysznic, jakiś obiadek i ruszamy z Anią na linię Mety Naszych Pędziwiatrowych Ultrasów. Wbiega Darek, wbiega Mateusz i pojawia się Artur. Wszyscy zmęczeni, ale szcześliwi. Ukończyli. W czasie. Każdy z życiowką na tym dystansie :D A mnie zazdrość zżera. Kim ja jestem po takich przebieżkach 5,10 kilometrów. Nie nadrobię tego nawet jutrzejszym półmaratonem. Ale za rok im pokażę gdzie raki zimują. Gratulacje panowie jeszcze raz. Serie fotek, krótkie relacje każdy zdał i rozeszli się ogarnąć. A my z Wężami na pizze i piwo, gdzie w tle meczyk naszych siatkarzy. Dwa piwka i do domu. Dzwoni Artur, że już się ogarną i zaraz dołączy. No ciekawe do kogo jak my juz wracamy bo Mateusz padnięty i jeszcze cały w błocie. Ale ale. Ja przecież mam siły, nawrotka na piwko z Arturem (już ultrasem) i Gosią (niedoszłą półmaratonistką) i pogawędki o biegu.Taka ciekawostka: Jeśli padnie pytanie z ust kobiety na dzień przed biegiem: "W czym jutro biegniesz?" to nie odpowiadajcie, że w półmaratonie albo innym jakims konkretnym biegu, bo Was ludzie obok wyśmieją. Nie o dystans tutaj chodzi. Wiele się nauczyłem tego wieczoru. Wracając na hotele jeszcze browarek z Ironmanem Kubą Baniszewski. sześć pękło a jutro półmaraton. Będzie nieciekawie pomyślałem.

Dzień trzeci. Niedziela

Półmaraton

Żeby rano wstać nie potrzebowałem budzika. Najpierw płacz Piotrusia, potem telefon od Artura: "Gosia prosiła przekazać: Wstawaj "kurczę"" i 7:00 już po śniadaniu. Kaca nie ma. Jestem dobrej myśli. Mogę robić za peacemakera dla Gosi.

Pakowanko, pożegnanie Węży przed startem i nie zdążyliśmy się obejrzeć jak już jesteśmy na 2 kilometrze trasy. Słychać wrzaski, piski. Darcie "ryja" na poziomie Expert. Okazało się, że to punkt z wodą. I na każdym kolejnym coraz lepiej. Wydawałoby się, że z czasem publika się "wypali" ale tutaj było zupełnie inaczej. Na żadnej imprezie masowej jeszcze takiego dopingu nie widziałem. Ludzie na całej długości trasy jak nie śpiewali to tańczyli. A na punkty kontrolne czy żywieniowe należałoby waciki do uszu nakładać. Człowiek własnych myśli nie słyszy. Rewelacja. 14 kilometr i podbieg. Lekki ale zawsze. Kolejna górka i już ściana. Ludzie idą, biegną ze 2, może 3 osoby. Znajomy teren widzę, a to punkt z Nocnego Biegu. 2,5 kilosa do mety i ciągle z górki. Koniec bliski. Ostatnia prosta i ledwo za koleżanką nadążyłem, a tak to na trasie marudzi, że sił nie ma już. Kilka ostrych słów po drodze się polało i z czasu 3h, który sobie założyła zrobiło się 2:15.

Gratuluję i polecam się na przyszłość. A taka przebieżka dobrze mi zrobi przed maratonem w Warszawie pod koniec września. Na mecie zimne piwko, coś co charakteryzowało biegaczy z Białegostoku.

Rodział III

'... i z powrotem'

Wymęczeni - ja 3 biegi w 3 dni, Artur i Darek po 100 kilometrowej przechadzce po górach oraz Gwiazda Małgorzata po swojej pierwszej połówce (nie mylić z alkoholem, bo takich połówek to pewnie wiele z życiu zrobiła) zapakowani w auto w okolicy 15 ruszyliśmy na północ. Każdy szczęśliwy, z medalami, z masą wspomnień. Obolałe nogi naszych Ultrasów odczuwałem nawet ja. Wysiadając z auta czułem zmęczenie podobne jak oni. Nogi sztywne, obolałe. Chodziliśmy jak kowboje po znakowaniu bydła. Śmiesznie to wyglądało. Jakby policja zobaczyła Artura wysiadającego zza kółka to od razu byłaby kontrola trzeźwości.
Info dla wtajemniczonych - Najwięcej kontuzji przytrafia się w drodze powrotnej w samochodzie.

Adam Mojsa

*Od Autora:
- 3 takie same medale, biegi różne - tragedia
- bawełniana koszulka w pakiecie - tragedia
- punkty żywieniowe na trasie - fenomenalne
- ogólna organizacja poszczególnych biegów - świetne
- expo - niczego sobie

Kontakt

ul. Grochowa 11/13
15-423 Białystok
tel.: 795 765 999