17 Kwi 2014

 

Relacja Michała

13 Kwietnia 2014 roku.

Na ten dzień wielu z nas czekało od kilku miesięcy. Tego dnia w ramach Orlen Warsaw Maraton odbywały się 2 biegi: 10 km i maraton. Oba dystanse były reprezentowane przez liczne grono Pędziwiatrów. Większość do Warszawy zjechała już w sobotę, natomiast ja( Michał Antuszewski), Wojtek Konopacki, Dawid Żamojtuk, Łukasz Radziszewski oraz Paweł Prus, wyruszyliśmy na podbój stolicy, w niedzielę z samego rana.
Wyjazd, 5 rano. Po zebraniu wszystkich pasażerów, wyruszyliśmy w drogę do Warszawy. Podróż przebiegała w bardzo miłej atmosferze. Po drodze mieliśmy 2 przystanki na stacjach benzynowych, w celu zrzucenia paru zbędnych kilogramów. Niektórzy wzmocnili się przed startem dawką kofeiny z Orlenowskiej kawy. Na kolejnej stacji dołączył do nas Jarek, zwany też Wojtkiem, albo odwrotnie, który oprócz żony i córki, wiózł także naszą klubową koleżankę Bożenę Ostrowską, która jechała nas dopingować.

Po kolejnym zmniejszeniu wagi startowej, wyruszyliśmy do Warszawy. Jechaliśmy za Jarkiem, który poprowadził nas na bardzo fajny parking - w odległości ok. 2 km od stadionu Narodowego, dzięki czemu wszystko poszło bardzo sprawnie. Po dotarciu na stadion, prawie wszyscy oddaliśmy swoje rzeczy do depozytu- Dawid musiał poczekać na swój pakiet startowy, który miał być mu dostarczony ok. 9. O godzinie 8.30 była zaplanowana klubowa zbiórka, jednak kilkunasto minutowa obsuwa sprawiła, że pozostali klubowicze postanowili rozgrzać się sami. Do nas natomiast dołączył Kamil Olędzki, który biegł na „dychę”. Zrobiliśmy pamiątkowe zdjęcie, następnie przeprowadziliśmy rozgrzewkę. Potem ostatnie kombinowanie przy wadze startowej :), wzajemne życzenie sobie powodzenia i wyruszyliśmy w stronę stref startowych. Każda ze stref startowych miała swojego sponsora tytularnego, przez co były one dość łatwe do odnalezienia. Ja wraz z Łukaszem Radziszewskim staneliśmy w strefie Trójki( polskie radio), Paweł Prus stanął w strefie Stop Cafe, natomiast Wojtek- Mercedes Benz.

Emocje przed startowe były ogromne. Po drugiej stronie jezdni- start biegu na 10 km, który biegł w przeciwnym kierunku. Wśród tych tysięcy biegaczy między innymi Jarek „Wojtek” oraz Kamil Olędzki. Wojtek Konopacki który stał na wysokości elity na 10 km powiedział że Kenijczycy wystartowali, jakby biegli na 100 m na bieżni. Po odliczaniu i strzale startera wyruszyliśmy na trasę. Pogoda była naprawdę idealna- ciepło, lekki wiaterek- wiejący w kierunku sprzyjającym biegaczom.

Jeśli chodzi o sam bieg, to mogę się wypowiedzieć jedynie z własnej perspektywy.
A więc, do 25 km biegłem za Pacemakerem na 3:30. W międzyczasie po wzięciu małej dawki swojego żelu, stwierdziłem, że jeśli w dalszej części biegu będę go brał, to będę jeszcze mocniej zmniejszał swoją wagę startową co niekoniecznie przełoży się na dobry wynik. Postanowiłem więc, pozbyć się żeli które miałem, żeby nie kusiło, i biec na samych bananach ze stołów. Po za tym uznałem że jestem dość nabity glikogenem, w wyniku stosowania diety w ostatnim tygodniu i że to wystarczy. Wracając do 25 kilometra za pacem na 3:30. Biegło mi się wtedy naprawdę znakomicie, postanowiłem zostawić grupę i biec samemu.

Na 30 km, grupa była ok. 1 minutę za mną, biegło się dalej znakomicie. Na ok. 31-32 km dogoniłem Łukasza Radziszewskiego, który wspomniał że, ma problem z łydkami i żebym „ cisnął” sam. No to pocisnąłem. Do 34 km jeszcze było ok. ale potem- Warszawska ściana. O ile wydolnościowo było znakomicie, nogi zrobiły się jak z waty. Walczyłem ze sobą ile tylko się dało. Po paru minutach, moje nogi same się zatrzymały i przeszedłem do ok. 50 m. marszu. Potem znowu zacząłem biec. Nagle za moich pleców wyłanoniła się grupa na 3:30. Ta sama, którą na 25 kilometrze, pełen sił postanowiłem opuścić. Przez kilkaset metrów próbowałem się jej trzymać, ale każdy kto tego doświadczył, wie że to jest mało realne i mocno daje po psychice. Biegłem więc sam, tempo ok. 5.05-5.10, a wydawało się że jest co najmniej 6.20. I nagle znowu- nogi stanęły i 50 m marsz. Wtedy ktoś krzyknął z trybun „Michał dajesz, Białystok dajesz”. To mi dało trochę sił i zacząłem znowu biec. Na 35 kilometrze poczułem potrzebę, która była wysyłana z mojego żołądka. Biegłem i szukałem pewnych kabin, które na trasie naprawdę były rozstawione dość często. Jednak biegnę, a kabiny nie ma i nie ma. W pewnym momencie zauważyłem niebieską budkę. Myślę sobie- no to super. Dobiegam… i niebieska budka okazała się niestety kioskiem z owocami. No cóż, ciężko było, ale biegłem dalej. Swój cel znalazłem na 37 km. Wizyta w kabinie była dość szybka. Potem nadal biegło się bardzo ciężko ale jakoś dotrwałem. Na ok. 300 m przed metą, zauważyłem na trybunach naszego klubowego kolegę Przemka Sajewskiego, który także mnie zauważył, i swoim dopingiem pomógł mi dobiec do mety. Czas na mecie to 3.33.58. Czas poniżej oczekiwań, ale doświadczenie zebrane podczas biegu bezcenne.

Po wbiegnięciu na metę byłem tak zmęczony, że nie zauważyłem tego, że medale na szyję zakładają m.in. Tomasz Majewski, Adam Kszczot i Marcin Lewandowski. Ja podszedłem do zwykłego wolontariusza, który przywitał mnie słowami „ gratuluję, jesteś wielki” to naprawdę było super uczucie. Po złapaniu oddechu i przebraniu się, spotkałem Dawida. Wymieniliśmy się swoimi wynikami….i Dawid to jest mega KOZAK. Tydzień po maratonie w Dębnie, robi życiówkę na poziomie 3.12. Szacun wielki. Potem spotkaliśmy Darka Kitlasa, także super czas, ok. 3:14, a to jego debiut. Następnie poszliśmy do namiotu z prysznicami, gdzie było bardzo wygodnie, także postanowiliśmy się z stamtąd nie ruszać. Wychodząc tylko do namiotu obok po kiełbasę z musztardą i bułą. W miarę upływu czasu przybiegali kolejni Pędziwiatrzy. Przybiegł Łukasz, potem Wojtek, Paweł i Kasia. Wojtek po biegu wyglądał jakby przebiegł 10 km. Serio.

Po podzieleniu się wrażeniami z biegu, oczekiwaliśmy na losowanie Mercedesa. Tutaj niestety mały zawód. Mieliśmy zapewnienie, że Mercedesem odjedzie na pewno któryś z Pędziwiatrów. Niestety- organizator chyba uznał, że za dobrze nam poszło, i Mercedes powędrował do kogoś innego. Pewnie do jakiegoś szwagra, albo innego wujka, ale cóż.

Po godzinie 16 wyruszyliśmy w stronę powrotną do Białegostoku. Jednak przed odjazdem postanowiliśmy zaopatrzyć się w biedronce. I tu wielkie zaskoczenie. W WARSZAWSKIEJ BIEDRONCE NIE MA PIWA. No trudno, piwo musiało poczekać. Po drodze zajechaliśmy jeszcze do McDonalda na małe co nieco. Godny odnotowania jest jeszcze fakt, że podczas jazdy, gdy tylko naszym oczom ukazywał się jakiś biegacz, kwitowaliśmy go tekstem. Ale głupek, po co on tak się męczy, przecież można usiąść z piwem przed TV i oglądać mecz. To chyba skutek uboczny maratonu. Po dojechaniu do Białegostoku, zajeżdżamy do naszej Biedronki, bo… „co się odwlecze to nie uciecze”. Tu już zaskoczenia nie było.

I tak o to minął nam 13 kwietnia w Warszawie. Organizacja maratonu była perfekcyjna. Jeśli chodzi o wynik, to ja ze swojego zadowolony nie jestem, czyli mam co poprawiać. Za to, wielki Szacun należy się przede wszystkim dla Kasi, Wojtka, no i Dawida. KOZAKI.
To był naprawdę udany dzień spędzony w znakomitym towarzystwie.

Relacja Pawła

4:00 pobudka, torba spakowana wczoraj, więc dzisiaj pozostaje lekkie śniadanie, przygotowanie odżywki węglowodanowej, mycie ząbków, wgranie maratonu do Garmina i kilka innych rzeczy. Coś koło 5:20 przyjeżdża Dawid, potem w trasę. Przez cała drogę 2 postoje, a na jednym z nich poszedłem za potrzebą. Po niej myśl, kawy bym się napił, wziąłem małą, przynajmniej tak powiedziałem kasjerowi, ale na maszynie już kliknąłem dużą. Dlaczego? Nie wiem. Dopłaciłem kilka złoty i wziąłem dużą, co było mega błędem. Pomyślałem, że z chłopakami wypijemy razem. Skończyło się, że wypiłem dużo za dużo niż powinienem

.Ale przez większość czasu czułem się dobrze. Do Wawy zajechaliśmy coś na 8, przebranie się i szybko na miejsce zbiórki Pędziwiatrów, a tam żywej duszy, no z wyjątkiem Kamila Olędzkiego , wspólne zdjęcie i na start. Atmosfera na starcie super, wszyscy uśmiechnięci, w moich słuchawkach leci „September” zespołu Earth, Wind & Fire – idealny kawałek na tą okazję. Nagle strzał, wszyscy ruszyli. Ścisk był na początku ale dało się biec. Ruszyłem ostro, pierwsze 10 km tempem około 5 min/km. Potem trochę zwolniłem, bo w przeciwnym razie na drugą połówkę nie miałbym sił. Przez te kilkanaście kilometrów czułem, że coś mi się przelewa w żołądku, ale myślałem, że to po prostu woda. Na 14 km wziąłem pierwszy żel, próbowałem go 2 razy, na jednym długim wybieganiu i na półmaratonie warszawskim, wszystko było wtedy ok. Lecz teraz nie było dobrze. Po połączeniu kawy, którą wypiłem widocznie za późno i żelu w moim żołądku zrobiła się rewolucja, która nie chciała się zdławić nawet poprzez kilkukrotne wizyty w tojtojach. Straciłem na tym sporo minut i dlatego mam taki czas jaki mam, czyli 4h 23min 33sek. Ale wyciągnąłem już z tego lekcje, nigdy więcej kawy przed zawodami. Przez ten incydent mało się koncentrowałem na biegu, więc mało mogę powiedzieć o nim. Pogoda była super, słonecznie, zero deszczu i momentami przyjemny wietrzyk. Co do kibicowania również było super, z małymi wyjątkami, jak ludzie przechodzili przez ulicę przed nami, przez co musieliśmy zwalniać. Mi się to zdarzyło 4 razy. Około 35 km zacząłem odczuwać skutki przerw na marsz i na inne rzeczy, mięśnie zaczęły mocno boleć, przez co dodatkowo zwalniałem jeszcze bardziej. Ostatnie 2 km pokonałem marszem, na ostatniej prostej zmobilizowałem się i zakończyłem bieg szybkim finiszem.

 Cały bieg nie był taki jak oczekiwałem, ale i tak uważam go za udany. W końcu przebiegłem maraton. Ile osób może to powiedzieć. Doskonałą puentą tego wydarzenia była sytuacja z Biedronki. Otóż po powrocie do Białego zajechaliśmy do niej po upragnione piwo, którego nie mogliśmy dostać wcześniej.

I gdy Michał stał w kolejce, za nim stała młoda kobieta ze swoim chłopakiem. Akurat spojrzałem na nią, gdy ta spojrzała na Michała, a raczej na jego czerwoną koszulkę Orlen Warsaw Marathon, po czym zrobiła taką minę, że na widok zrobiło mi się mega dobrze. Ta mina była pełna szacunku i podziwu. Mogę się oczywiście mylić, mogła pomyśleć coś w stylu: „i na co to komu”. to właśnie dla takiej miny warto wstawać wcześnie rano i harować na treningach, to dla niej znoszę obtarcia, odciski i zmęczone mięsnie. Ta mina była po prostu bezcenna, tak jak i cały dzisiejszy dzień.

Nasze wyniki (czas netto):

Maraton

Żamojtuk Dawid - 03:12:41
Kitlas Dariusz - 03:15:36
Radziwon Przemysław - 03:26:55
Antuszewski Michał – 03:33:58
Konopko Artur - 03:54:27
Radziszewski Łukasz - 03:56:26
Konopacki Wojciech - 04:09:50
Żukowski Robert - 04:18:35
Prus Paweł - 04:23:33
Karpacz Katarzyna - 04:46:04

 10 km

Chodynicki Jarosław - 0:46:19
Olędzki Kamil - 0:51:47
Zajkowski Adrian - 0:52:18

Kontakt

ul. Grochowa 11/13
15-423 Białystok
tel.: 795 765 999