16 Mar 2014

 Jak do tego doszło

Jak zawsze gdzieś musiała wykluć się myśl decyzja o tym by może spróbować pobiegać gdzieś gdzie nas jeszcze nie było.

Styczeń 2014 siedzę sobie z kontuzją kolana w domu, zima kominek mruga ciepłym blaskiem ...telefon dzwoni Janusz przyjaciel z Białegostoku ( jaka ulga, że nie urząd skarbowy) jak się masz, co słychać ... co byś powiedział gdybyśmy pojechali pobiegać pod ziemią ?

O Bochni i 12 godzinnym biegu sztafetowym w kopalni soli słyszałem od lat ... jednak będąc samotnym "wilkiem" nigdy nie miałem szans nawet myśleć o takiej przygodzie życia. Taka propozycja dołączenia do czterech "muszkieterów" z Podlasia nie wymagała czasu na myślenie…Oczywiście, że TAK !

Jak to TAK, ktoś sobie pomyśli … taki stary a na dodatek taki CIAMAJDA, gdzie on się pcha do takiej drużyny „marzeń” .

Cóż czasem człowiek nie myśli realnie tylko pod wpływem impulsu podejmuje takie lub inne decyzje, zawsze byłem i jestem optymistą i pewnie dla tego siedząc sobie wygodnie w fotelu przed kominkiem wyraziłem zgodę na biegową przygodę nie mając odpowiedniego przygotowania biegowego.

Cóż przyszedł luty, skończyłem leczenie kontuzji i zaczął się czas treningów i przygotowań do startu.

Nie będę opisywał mich przygotowań, treningów… każdy z nas trenuje lepiej lub gorzej … ja pewnie najgorzej.

 '12 godzinny Podziemny Bieg Sztafetowy' - Kopalnia Soli Bochnia - 7-9 marca 2014 r.

Podjęta decyzja – zgłoszenie do organizatora i czas na losowanie ! Jakie losowanie ? nie wystarczy, że chcemy … niestety nie, wymogi logistyczne, bezpieczeństwa wymusiły na organizatorach opracowania klucza przyjmowania a potem wyłaniania drużyn które będą mogły w danym roku „pokusić” się o walkę w tak nietypowej imprezie.

„Poprzez formularz zgłoszono rekordową liczbę 197 zespołów, z czego 10 pierwszych miejsc edycji 2013 otrzymało prawo startu w nagrodę za osiągnięty wynik. 186 ekip dopuszczono do losowania po pozytywnej weryfikacji wprowadzonych danych „ tak mówił oficjalny komunikat na stronie organizatora.

Losowanie można było obejrzeć na żywo na fb… my tzn. nasza drużyna ?

Drużyna … a jak będziemy się nazywać ? trzech zawodników z Białegostoku i jeden z „okolic” GiełczynBiega

Ustalenia telefoniczne, różne propozycje … w końcu wybraliśmy swoją nazwę „ Pozdrawiamy Białystok „

Kapitanem drużyny został nasz wspaniały kolega Janusz Sysuła (1957 ) zaś trenerem i koordynatorem nasz wspaniały kolega Jarosław Janiuk (1968) do drużyny wybrany został również nasz wspaniały kolega Radosław Monach (1971) …wiele dobrych słów i przymiotników można było by przytoczyć o naszej drużynie ale o tym później.

Jak już wiecie mieliśmy to szczęście w losowaniu ( myślę, że to moja zasługa ! głupi to ma szczęście ), wylosowano nas jako trzynastą ekipę … Dopiero teraz zaczęły się emocje przedstartowe.

Zaczęły się pytania … a jak tam jest, co trzeba zabrać i chyba najważniejsza sprawa … jaką przyjmiemy „TAKTYKĘ” dla drużyny, jak będziemy biegać a dokładnie kto ile okrążeń i jak będziemy się zmieniać.

I znów „burza mózgów” ustalenia, konsultacje wybory - jak się później okazało – wymyślony i przygotowany plan przez Jarka okazał się planem „MISTRZOWSKIM” .

My „pierwszoklasiści” mieliśmy tak perfekcyjny plan, że drużyny które biegają tam od wielu lat były zaskoczone i w kuluarach mówiono o planie Jarka jako najlepszym z możliwych do wymyślenia. Padały kosmiczne ceny odkupienia naszej strategii, naszego wspaniałego planu na „SUKCES” - jednak my nie pojechaliśmy tam po pieniądze …pojechaliśmy tam bo mieliśmy marzenia … marzenia przeżycia wspaniałej przygody, spotkania dawnych znajomych i spędzenia czasu w niesamowitym miejscu.

Przyszedł czas na wyjazd do Bochni … nasz Kapitan Janusz od pierwszego dnia zaoferował się dowiezienia ekipy na miejsce własnym samochodem za co bardzo mu dziękujemy, nawet nie wiecie jaka to jest przyjemność jechać z takim kierowcą, dojechaliśmy szybko, bardzo bezpiecznie i może właśnie dla tego nie ma co wspominać przebytej drogi a jak wiecie przejechanie ponad 500km po naszych drogach nie należy do najprzyjemniejszych zwłaszcza gdybyśmy chcieli zaufać oznaczeniom na naszych dogach !

7 marca godz. 17:00 Bochnia przywitała nas troszeczkę deszczowo, właściwie nie szukając żadnego miejsca w samym centrum miasta udaliśmy się na obiad do „Kasztelanki” restauracji nieopodal rynku … po obiedzie „zwiedzanie” Bochni, przy okazji ostatnie zakupy, chlebek, woda, banany – ale nie takie zwykłe – tylko „specjalne” dla maratończyków. I tak przyszedł czas na dojazd pod sztolnie gdzie dopiero o ustalonej godz. 20:00 następował „zjazd” do kopalni na głębokość 212m. Windy niby dość duże( jednak gdy każdy z nas obładowany plecakiem, torbą podróżną i dodatkowymi reklamówkami) mogły jedynie pomieścić po cztery osoby. Jesteśmy na dole ale do sal noclegowych jeszcze daleko – tutaj dopiero można się przekonać jak będzie wyglądało nasze jutrzejsze ściganie. Korytarze wąskie jednak jak się okazało była szansa by inni zawodnicy mogli mnie wyprzedzać podczas zawodów. Trasa biegu to długi korytarz o długości 1210m , jak on wygląda i jak jest podzielona trasa możecie się przekonać odwiedzając Bochnie w następnym roku.

2420m tyle wynosi długość okrążenia a tych zwycięzcy pokonują ok. 88 ( wynik z 2013roku) … nasze założenia przed startowe po wcześniejszych próbach interwałowych na powierzchni wykazywały w moim przypadku na pokonanie maksimum 12 okrążeń – jednak życie potrafi zaskakiwać i zupełnie zmieniać wiele założeń.

Nareszcie jesteśmy w naszych „sypialniach” to komnaty na tyle duże iż spokojnie pomieściły ok. 130 piętrowych drewnianych łóżek ( z siennikiem który okazał się bardzo wygodny do spania) fajna atmosfera, ciche rozmowy, głośne chrapania dopełniają kolorytu „wspólnej” nocy. Jednak zanim udamy się na nocleg wcześniej dopełnienie formalności zgłoszeń, sprawdzenie tożsamości, wydanie pakietów startowych i kolacja w gonie starych przyjaciół.

Noc minęła jak mgnienie i już o godzinie 7:00 wszyscy są gotowi do śniadania, ilu biegaczy tyle różnych sposobów na zapewnienie sobie właściwego „paliwa” . Przedstartowa „gorączka” zaczyna się ( tak mi się wydaje ) udzielać wszystkim. Powoli udajemy się na wyższy poziom po 304 schodkach gdzie jak się okazało była „strefa zmian”. To tutaj będzie się odbywało przekazywanie umownej „pałeczki” w biegu sztafetowym. Regulamin mówi jasno można biegać dowolną ilość okrążeń jednak minimum jedno by móc przekazać pałeczkę następnemu zawodnikowi z drużyny. Strefa zmian to naprawdę malutka komnata w której z trudem mieści się 65 zawodników czekających na swoją zmianę , cóż wszystkich nas czekało 12 godzin oczekiwania i walki z samym sobą. Czyż maratończyk kiedyś narzeka ? Jednak zanim nastąpił start do właściwego ścigania wszystkie drużyny a dokładnie ich „pierwsi” ścigacze zostali rozprowadzeni do „stref startowych” nie mylić ze „strefą zmian” .

Dokładnie o godz. 10:00 rozległa się syrena zapowiadająca rozpoczęcie zawodów –walki o jak najlepszy wynik dla drużyny. Biegając razem wytwarza się więź której podczas biegania tylko dla siebie, dla swojego wyniku nigdy się nie odczuwa – to właśnie dla takich chwil warto wspólnie podejmować podobne wyzwania. Wspólne bieganie, wspólne piknikowanie – życie tak szybko ucieka, już tyle lat je gonie a ono ucieka coraz szybciej – podobnie jak inne drużyny.

Zmagania wszystkich drużyn cały czas były widoczne na monitorach które znajdowały się na niższym poziomie i każdy z zawodników mógł na bieżąco sprawdzać pozycje swojej drużyny – zaczęło się nie najlepiej … na pierwszej zmianie już było widać, że plan który zakładał przebiegnięcie 1 okrążenia w 11:37 będzie bardzo trudno wykonać a co dopiero utrzymać do końca. Światełkiem nadziei było to, że pierwszą zmianę rozpoczął Ciamajda J( tak to ja) i choć czas 1 okrążenia 13:10 nie był wymarzonym to miałem nadzieje, że moi koledzy dadzą radę odrobić straty.

Nie chcąc na to wszystko patrzeć od razu po pierwszym okrążeniu zrobiłem sobie godzinną przerwę. Dopiero po moim odejściu walka rozgorzała na dobre – chłopaki odrabiali straty … Jarek nasz „mocarz” pokazał jak się biega … spokojnie każde okrążenie po niżej 10minut , Janusz – wiadomo Kapitan spokojnie każde okrążenie w granicach 10:30 i nasz „najmłodszy” Radek – wiadomo młodość – spokojnie każde okrążenie w granicach 11:30 ( ustalonych przez trenera) . Widząc to wszystko na monitorze na dole … myślę sobie …”DOBRA NASZA” … można wracać do „pomocy” drużynie – nie na darmo nosi się nazwisko Ciamajda. I tak nasze zmagania trwały całe 12 godzin, co ja zmarnowałem to ONI odrabiali i nie wiem jak bym się „starał” nic nie mogło popsuć „MISTRZOWSKIEGO” planu. Na zakończenie powiem, że podczas tych wszystkich godzin nasza drużyna „wypracowała” sobie bezpieczną różnicę nad następną goniącą nas drużyną – jednak dla takich „pierwszaków” jak my… WYNIK nie był aż tak ważny i podczas ostatniej rundy oddaliśmy 3:30 na zabawę i wspólne cieszenie się kończącym się12 godzinnym zmaganiom – nasz kapitan Janusz zakończył bieg przy strefie zmian i tam na tle zegara czekaliśmy na sygnał syreny kończącej całe zawody.

Tego co się przeżywa, jakie są nastroje i wiele innych aspektów takiej rywalizacji nie będę opisywał – to trzeba przeżyć SAMEMU a dokładnie z tak fajną drużyną do jakiej ja zostałem przyjęty. Po 12 godzinie nie byliśmy już tylko drużyną ! ale najważniejsze dla mnie zyskałem WSPANIAŁYCH przyjaciół.

Nadszedł czas odpoczynku po naprawdę wielu interwałach, szybki prysznic, lekka kolacja i rozmowy z nowo poznanymi kolegami jak również odnawianie „starych” przyjaźni. Nasze Podlaskie specjały cieszyły się naprawdę wielkim powodzeniem, czas szybko mijał i chcąc rano wstać na dekoracje trzeba było zakończyć piknikowanie.

O godz. 9:00 na sali gimnastycznej … tak, tam pod ziemia jest też i sala gimnastyczna – nastąpiła ceremonia dekoracji wszystkich drużyn. Od tych którzy zajęli 65 miejsce do pierwszego .. Każdy z ekipy zostaje wyczytany i wspólnie razem stajemy na podium, dostajemy pamiątkowe medale, robimy sobie zdjęcie i na zawsze pamiętamy tą ulotną krótkotrwałą chwile kiedy okazało się że potrafiliśmy wygrać z naszymi słabościami i stajemy się jednym CIAŁEM. Nie zapominamy o tym z skąd jesteśmy - wręczamy organizatorom i nie tylko nasze pamiątki ( koszulki, breloczki, kubki inne rzeczy), które dostaliśmy z Biura Promocji Miasta Białystok …(tutaj gorące podziękowania dla całego personelu) jeszcze raz zapraszamy wszystkich na Podlasie… żeby o nas tak szybko nie zapomnieli…

Wyjazd z kopalni ostatnie pamiątkowe zdjęcia i całowanie na przywitanie naszej kochanej ziemi, znów na górze, słoneczko świeci ale nie czas na opalanie … czeka nas powrót do domu – jednak znów możemy liczyć na naszego KAPITANA … szybciutko, spokojnie .. droga minęła aż żal się żegnać … do zobaczenia moi drodzy PRZYJACIELE.

Mariusz 'POZDRAWIAM' Niziński

Kontakt

ul. Grochowa 11/13
15-423 Białystok
tel.: 795 765 999