16 Paź 2013

 

Tym razem dość daleko, bo aż do stolicy Wielkopolski na 14 Poznań Maraton. W sobotę 12 października tuż po godzinie ósmej zbiórka zawodników. Jak zwykle na placu przy zbiegu ulic Konstytucji 3 maja i Jana Pawła II. Pięciu zawodników Pędziwiatra Jarek Bierć, Dawid Żamojtuk, Janusz Sysuła, Krzysiek Leżanka, Edward Skowera oraz nasi przyjaciele biegacze, którzy jeszcze nie należą do klubu: Jarek, Józek, Robert i Radek. Na zbiórce nie ma jeszcze dwóch Pędziwiatrów: Przemka Sajewskiego i Artura Konopko, ale wiemy, że do Poznania dotrą.

Po krótkiej odprawie kawalkada dwóch samochodów, czarny Ford i ciemno szary Peugeot rusza w drogę, przed nami ponad 500 km. Podróż przebiega spokojnie, cały czas mamy ze sobą łączność wzrokową, od czasu do czasu zatrzymujemy się na posiłek i potrzeby fizjologiczne. Pogoda, co prawda pochmurna, ale najważniejsze, że nie pada. Humory nam dopisują a nastroje dość bojowe. Od Warszawy jedziemy autostradą A2, komfort jazdy owszem duży, lecz nie ma nic za darmo. Pojawiające się, co jakiś czas bramki, zmuszają kierowców do uiszczenia stosownych opłat. A te nie są wcale niskie, oczywiście opłaty a nie bramki.

Na około 400 km trasy gdzieś tak na wysokości Konina nad autostradą pojawiają się tzw. ekodukty, czyli popularnie mówiąc przejścia dla zwierząt. Ponoć zwierzęta bardzo chętnie korzystają z przejść zaprojektowanych dla nich. W pewnym momencie pojawia się drogowskaz: Licheń 26 km, ale my pędzimy dalej prosto.

O godzinie 14.40 jesteśmy już w Poznaniu. Dzięki dużym umiejętnościom naszych kierowców (Janusz, Jarek, Radek – szacunek dla Was) bez trudu znajdujemy drogę i zajeżdżamy pod hotel a właściwie hostel SODA przy ul. Dąbrowskiego w poznańskiej dzielnicy Jeżyce. Stąd do terenów Międzynarodowych Targów Poznańskich, gdzie mieści się biuro maratonu, jest 15 minut marszu. Bardzo sprawnie odbieramy pakiety startowe, zwiedzamy stoiska firm biegowych i idziemy na pasta party. Po drodze spotykamy dwóch naszych przyjaciół biegaczy z Siemiatycz. Pasta party trochę nas rozczarowuje, jedna mała porcja makaronu z sosem i butelka wody. Po szybkiej konsumpcji udajemy się do Sali Zielonej na wykład Michała Bartoszaka o środkach treningowych do półmaratonu i maratonu, ich rozłożeniu w planie treningowym. Michał Bartoszak to polski olimpijczyk z Aten 2004, wielokrotny reprezentant Polski w biegach długodystansowych. Obecnie jest przedstawicielem firmy Saucony, współpracuje z Pędziwiatrem, był u nas jakiś czas temu w sklepie. Po tym wykładzie są jeszcze następne m.in. Jurka Skarżyńskiego, ale my nie zostajemy na nich, wracamy do swego hotelu by odpocząć i zatankować nasze mięśnie w paliwo przed jutrzejszym maratonem. Robimy jeszcze zakupy i przyrządzamy wspólną kolację bogatą oczywiście w węglowodany i w śladowe ilości chmielu. Podczas kolacji spotykamy grupę biegaczy z Koszalina oraz debiutantkę w maratonie dziewczynę z Nowego Targu. Oni też mieszkają w naszym hotelu. Zaprzyjaźniamy się ze sobą, rozmawiamy i dzielimy się swoimi doświadczeniami. Koledzy z Koszalina zapraszają nas na zawody do siebie na październikowy półmaraton i maraton rozgrywany równocześnie po nazwą NOCNA ŚCIEMA. My z kolei mówimy im o białostockim Bieganiu po nocy, Jarek B. prezentuje naszą koszulkę z księżycem, polecamy stronę internetową Pędziwiatra. Przyjemna sportowo – koleżeńska atmosfera. Przed godziną 23 jesteśmy już w łóżkach. Pokoje mamy dwuosobowe, w ogóle do całości naszego zakwaterowania nie można mieć zastrzeżeń. Jest czysto, wygodnie, cicho. Raniutko, bo tuż po szóstej jemy lekkie śniadanko, ostatnie przygotowanie sprzętu biegowego i przed ósmą idziemy już w kierunku startu, czyli terenów Targów Poznańskich. Poznań w tej części przypomina trochę Białystok ze względu na rozkopane i remontowane ulice. Im bliżej startu tym bardziej wzrasta ciśnienie w każdym z nas. W wielkiej hali wystawowej Nr 4 zlokalizowany jest depozyt. Przebieramy się, oddajemy bagaże, wszystko przebiega bardzo sprawnie. Dookoła w powietrzu roznosi się intensywny zapach różnego rodzaju końskich i nie tylko, maści rozgrzewających. Atmosfera jak przed zawodami końskimi Wielkiej Pardubickiej. Biegacze po prostu rozgrzewają swoje mięśnie. Jest dość chłodno, ale najważniejsze, że nie pada. Mieliśmy mały dylemat czy pod koszulkę startową zakładać bieliznę termo-aktywną. Ostatecznie większość zdecydowała się na bieliznę. Spotykamy jeszcze jednego biegacza z Białegostoku, Darka reprezentującego Powerade.

Z hali na miejsce startu, na ulicę Grunwaldzką trzeba iść około 8 minut. Tuż przed godz. 9.00 zbiorowe odliczanie 10, 9, 8, 7, 6,...Pada strzał startera i równocześnie słyszymy wybuch petard, fajerwerków, muzyki. Niesamowite, kochani ja poczułem dreszcze emocji i wzruszenia, maraton rozpoczął się w sposób niezwykle efektowny. Jak miało się później okazać, to nie był koniec pozytywnych wrażeń. Chcąc się jednak do czegoś przyczepić, to może jedynie do tego, że były zbyt duże odstępy czasowe poszczególnych pacemakerów. Ja osobiście biegłem za prowadzącym na czas 3:30, przed nami był balonik na 3:00 a za nami na 3:45. To powodowało, że w poszczególnych grupach czasowych biegło dużo zawodników, panował tłok i trzeba było bardzo uważać zwłaszcza, że miejscami ulice były dość wąskie. Na szczęście im bliżej mety tym bardziej poszczególne grupy przerzedzały się.

Decyzja o udziale w maratonie tego dnia w Poznaniu, to był naprawdę świetny wybór i myślę, że nie jestem odosobniony w tej opinii. Pogoda bardzo sprzyjała biegaczom, trasa urozmaicona i dość wymagająca, były bardzo długie proste odcinki, nie brakowało też podbiegów. Punkty odżywcze działały perfekcyjnie, zlokalizowane były równocześnie po obu stronach trasy, tak by nie dochodziło do kolizji pomiędzy biegaczami. Zaopatrzenie punktów wyborne, było wszystko, co niezbędne: czekolada, cytrusy, banany, woda, isotonik. Wolontariusze dzielnie wspomagali biegnących.

Poznańska publiczność licznie zgromadzona wzdłuż trasy była REWELACYJNA. To było widać i czuć, że autentycznie cieszą się widokiem biegnących zawodników. Bardzo głośny doping, wręcz ogromna wrzawa powodował, że biegnąc wśród szpaleru kibiców czułem się jak gwiazda na największym stadionie. Czego tam nie było: okrzyki, brawa, syreny, bębny, garnki i trąby? Zespoły muzyczne serwowały czadową muzykę podrywającą do wysiłku, był też zespół grający i śpiewający długi refren: Ole Ole Ole Ole nie damy się nie damy się. Warto też wspomnieć o licznych transparentach i plakatach wzdłuż trasy. Zapamiętałem szczególnie jeden z nich, znajdujący się bodajże na około 41 km trasy, „Jeśli nie możesz wyżyć się na żonie, wyżyj się na maratonie”. Oczywiście było jeszcze wiele innych fantastycznych szczegółów na trasie, lecz człowiek zajęty walką z dystansem i swoim cierpieniem nie był w stanie wszystkiego zapisać w głowie. Nie mogę natomiast zapomnieć jednego szczegółu niedaleko mety. Otóż minęliśmy już 40 km, każdy liczy, że wszystko najgorsze już za nim a tu nagle pojawia się jeszcze jeden spory podbieg do pokonania i to w dodatku kostka brukowa.

Lecz kiedy wbiegłem niebawem na teren Targów i w oddali zobaczyłem bramę z napisem META a na niej wielki cyfrowy zegar wyświetlający czas…..No cóż, dla takich chwil warto po prostu żyć. Ale żeby doczekać tej chwili trzeba było wiele przeżyć na trasie. Do 37 km biegło mi się ogólnie bardzo dobrze, tempo utrzymywałem w zakresie 4:50 do 5:00 min/km. Owszem samopoczucie było różne, raz było wesoło na duszy i czułeś, że po prostu fruniesz, ale były też momenty ciężkie, oj ciężkie. Starałem się jednak dorównać kroku dla pacemakera biegnącego z żółtym balonem oznaczonym 3:30. Ważne było, by utrzymywać równe tempo, to bardzo pomaga. Jednak w okolicach 37 km żółty balonik dziwnie szybko pofrunął do przodu, a może to moje nogi zostały w tyle.? Tak, to zdecydowanie ta druga opcja. Zrozumiałem w tym momencie, że dla mnie oto zaczyna się prawdziwy maraton. Jak na złość moje uszy wyłapują rozmowę dwóch zawodników biegnących obok mnie „no niebawem zacznie się młócka i oddzielanie ziarna od plewy” O rzesz kurcze, pomyślałem, w takim momencie takie słowa? Oczywiście nie były one bezpośrednio skierowane do mnie, ale traf tak chciał. Więc zacząłem walczyć. Umysł sprawny, świadomość czytelna a nogi krzyczą trochę wolniej!!!! Ból, zmęczenie i choć uśmiech na twarzy to w nogach bezsilność. Odcinek szybciej, odcinek wolniej.….Kurczę gdzież ta meta? Obok niektórzy zawodnicy idą, inni zatrzymują się na chwilę, ale też są i tacy, którzy w pięknym stylu finiszują. I wreszcie moje oczy dostrzegają wielki zegar na mecie z czerwonymi cyframi: 03:34… Sekundy biegną, przyśpieszam, już wiem, będzie życiówka. I wreszcie koonieeec... Czas netto: 3:33:52.

Tuż za metą czekali na mnie Jarek J. Krzysiek i Dawid. Oni trochę wcześniej ukończyli bieg, Dawid uzyskał świetny czas: 03:14:14, normalnie szok, ten chłopak robi duże postępy.Przez moment zamieniłem słowo z Przemkiem Sajewskim, zrobił dzisiaj czas o dwie minuty gorszy od życiówki sprzed dwóch tygodni w Berlinie.

Ledwie zrobiliśmy z chłopakami kilka pamiątkowych zdjęć, a już niebawem linię mety przebiegły pozostałe Pędziwiatry.
Tuż za metą czekały nas kolejne miłe niespodzianki. Każdy zawodnik okryty złotym foliowym płaszczem chroniącym przed wyziębieniem, gorąca herbata, napoje, stoły pełne owoców i czekolady. Bardzo dużo stanowisk do gorącego prysznica, przebieralnie – wszystko działało bez zarzutu. Było specjalne stanowisko, na którym można było dokonać personalizacji swojego medalu, z imieniem, nazwiskiem i uzyskanym czasem netto. Gdzieś w tłumie spotykamy Grześka Kuczyńskiego z Fundacji Białystok Biega. Odbieramy to jako dobry znak, gdyż zapewne Grzesiek organizując kolejne biegi w Białymstoku, skorzysta ze świetnej organizacji poznańskich zawodów.

Tak, więc endorfiny szalały w każdym z nas, ale wreszcie o swoje zaczął dopominać się też żołądek. Idziemy, więc do wielkiej Hali, w której serwują bardzo smaczne porcje makaronu z pysznym sosem. Dzisiaj smakuje wyjątkowo, może, dlatego że przed wejściem ustawione są stanowiska serwujące zupełnie gratis, poznańskie piwo. Wartym podkreślenia jest to, że nie są wydzielane porcje. Możesz jeść i pić dopóki masz na to ochotę. Wielka Hala znakomicie spełnia swą rolę, na dworze dość chłodno a tu w cieple, pod dachem zziębnięte organizmy zawodników mogą się posilać. Atmosfera jest znakomita, zawarte nowe znajomości, ożywione głosy, śmiech i ogólna radość. Spotykamy kolegę z Hajnówki Tadka Karanosa, który też jest szczęśliwy, bo właśnie uzyskał swoją życiówkę w maratonie. Choć zapewne są też i tacy, którzy nie do końca zadowoleni są ze swego występu. W tym miejscu jednak chcę podkreślić, jako zawodnik, który przebiegł trzy maratony, że samo ukończenie maratonu, naprawdę jest sukcesem. To nie jest slogan czy grzecznościowy zwrot. Kto przebiegł maraton ten zgodzi się zapewne ze mną, a kto planuje w nim zadebiutować, przekona się o tym po przekroczeniu linii mety. Wszystko, co miłe ma swój koniec, tak i w tym przypadku. Powoli zaczyna ubywać zawodników, ostatnie pozdrowienia i do zobaczenia na kolejnych zawodach. Około godziny 16.00 opuszczamy tereny wystawowe Poznańskich Targów, idziemy powoli ku swoim samochodom. Zmęczeni, lecz naprawdę szczęśliwi. Nagle uświadamiamy sobie, że oto stanowimy fajną, zgraną grupę ludzi, która przyjechała z dalekiego Podlasia do Poznania, by pokazać, że u nas też się biega i że wcale nie jesteśmy tacy zacofani. Osobiście biegnąc wśród szpaleru wiwatujących poznaniaków, dumnie wystawiałem pierś do przodu, by mogli przeczytać na mojej koszulce napis: 'PĘDZIWIATR BIAŁYSTOK'.

Jeszcze tylko drobne zakupy i ruszamy w drogę powrotną, w Białymstoku meldujemy się po godzinie 23.00.

Edward Skowera

Oto czasy zawodników Pędziwiatra uzyskane w 14. Poznań Maraton:

Żamojtuk Dawid - 03:14:14 /RŻ
Sajewski Przemysław - 03:18:50
Leżanka Krzysztof - 03:21:16 /RŻ
Skowera Edward - 03:33:52 /RŻ
Bierć Jarosław - 03:51:49
Sysuła Janusz - 03:52:52
Konopko Artur - 03:58:01 /RŻ

*RŻ - rekord życiowy

Kontakt

ul. Grochowa 11/13
15-423 Białystok
tel.: 795 765 999