10 Sty 2015

Niemal do samego końca imprezy musiałem czekać na moment, gdy Krzysiek, nasza dobra dusza, w końcu wypowiedział słowa, bez których nie mógłbym uznać jej za w pełni udaną:
- Ale pogoda jest fantastyczna, co ?
W istocie, pogoda była fantastyczna. A dokładniej, jakby żywcem wyjęta z sagi fantastycznej „Pieśń Lodu i Ognia”...
Brace Yourselves ! Winter is coming ! To znaczy wciągajcie ciepłe skarpetki, będzie mrozić.

Jak to się wykluło

Pomysł na zimowe bieganie wokół Lasu Zwierzynieckiego urodził się tak spontanicznie, jak to tylko możliwe. Otóż, podczas jednego z klubowych wieczornych wybiegań, wspomniany już Krzysiek zachwycając się walorami nowowyasfaltowanej ścieżki rowerowej przy ulicy Ciołkowskiego rzucił:
- Ale tu pięknie, no nie ? Wiecie co ? Ja tu zrobię bieg. Dookoła lasu. Grand Prix o Puchar Prezesa Pędziwiatra.

Jak powiedział tak zrobił. Przez następne tygodnie idea dojrzewała sobie w cieple pędziwiatrowego sklepu i krzyśkowej głowie.Ostatecznie sponsorem tytularnym została jednak flora i fauna rezerwatu i stanęło na Grand Prix Zwierzyńca. W teren ruszyła brygada specjalna ds. atestowania trasy ustalając jej ostateczny kształt i długość na 9600 metrów. Cykl miał ruszyć z początkiem roku 2015, a początkowo zaplanowana 3–biegowa formuła urosła do 6 startów w comiesięcznych odstępach od stycznia do czerwca. Wszystko szło w dobrym kierunku, ale wciąż w sferze niepewności pozostawał kluczowy aspekt: kto w ogóle zechce biegać w mrozie po zaśnieżonym lesie ?!

No przecież, że każdy

Gdy jednak ruszyły zapisy wszelkie wątpliwości ostatecznie się rozwiały. Okazało się, że Białystok i okolice aż roją się od szaleńców chętnych w niedzielne popołudnie odmrażać sobie uszy zamiast jak przystało na statecznych mieszczuchów śledzić ulubione seriale lub ruszyć w galeryjny szał  konsumpcji.

Uczestników przybywało. Szybko zaczął wyczerpywać się limit miejsc, ostrożnie ustalony na 80 osób. Podjęto decyzję o zwiększeniu go do 120. W międzyczasie udało się pozyskać bezcenny patronat prezydenta miasta Białegostoku, co otworzyło mnóstwo drzwi i ułatwiło załatwienie wielu spraw formalnych.

Na tak duże zainteresowanie miało wpływ co najmniej kilka czynników. Na pewno jednym z nich był szerzący się głód rywalizacji spowodowany zimową posuchą w imprezach biegowych. Również fakt, że lokalne środowisko biegaczy szybko podchwyciło temat i wieść o Grand Prix rozniosła się pocztą pantoflową w tempie Usaina Bolta. Nie można jednak przecenić też kwestii tego, że od samego początku myślą przewodnią organizatorów była dostępność zawodów absolutnie dla każdego. A przełożyło się to na wysokość opłaty startowej. Ustalono ją na... 5 złotych. Ot, właśnie tyle. Piątak. Paczka czipsów lub butelka oranżady odłożone na półkę w markecie i już jest na start. Zrezygnowano z dodatków takich jak koszulki, medale, maskotki i książeczki do kolorowania, stawiając na minimalizm. Pozostało miejsce jedynie na to co niezbędne, w tym posiłek regeneracyjny po biegu.

Myli się jednak, kto pomyśli że za taką cenę to tylko sucharek i kubek wody do popicia. Woda tak, owszem, ale na punkcie nawadniającym. Po biegu natomiast przewidziano dla wszystkich kawę i herbatę w wersji hot, a także pączki w wersji sweet. Do tego w pakiecie na każdego czekał napój izotoniczny i kilka szpargałów od sponsorów. Zestaw więc zupełnie przyzwoity. Grand Prix Zwierzyńca stało się faktem.

W taki oto sposób słowo stało się ciałem, a pomysł nabrał kształtów, napęczniał, urósł, wyskoczył z szuflady i rozsiadł dostojnie w kalendarzach ponad setki osób czekając niecierpliwie na moment, w którym pokaże się wszystkim w pełnej krasie. Moment nadszedł. 4. stycznia 2015r. odbył się historyczny ( a co!) premierowy bieg z cyklu Grand Prix Zwierzyńca. I tutaj na scenie pojawia się niżej podpisany, który aktywnie włączył się w przygotowanie i zabezpieczenie imprezy. Lubię tu myśleć o sobie jako o Backstage Maintenance GP Assistant Manager'ze, inni nazywają to po prostu Przynieś, Podaj, Pozamiataj.

Złaź pan z tego drzewa !

Na miejscu pojawiłem się, zgodnie z instrukcją o 8.30, trzy i pół godziny przed startem. Miejscu, czyli placu pod Pomnikiem Żołnierzy 42. Pułku Piechoty w Parku Zwierzynieckim. Moim oczom ukazał się imponujący widok setek robotników uwijających się przy strefach startowych, wciągających flagi na maszty i szykujących ogromną scenę pod koncert zakontraktowanej gwiazdy... Ekhm... No, powiedzmy PRAWIE taki widok. Właściwie to ukazało mi się kilku kolegów z Pędziwiatra biorących się za rozkładanie pierwszych banerów. Ale od czegoś trzeba zacząć, prawda ? Nie od razu Rzym zbudowano.

Wzięliśmy się do pracy. O ile rozwieszenie reklam sponsorów nie przedstawiało żadnego  problemu, o tyle wielka płachta wyznaczająca linię startu/mety musiała być powieszona równo, sztywno i w miarę wysoko. Na szczęście mieliśmy na podorędziu Rafała, specjalistę od węzłów wszelakich i tajemniczą drabinę – harmonijkę dostarczoną przez Edwarda. Kiedy już udało nam się ten sprzęt poprawnie rozłożyć zaczęliśmy pozycjonować naszą płachtę nad parkową aleją, między dwoma drzewami. W pewnym momencie, żeby ułatwić naciągnięcie, musiałem przesiąść się z drabiny na wielki konar i w tej właśnie chwili, jak na zawołanie pojawiła się straż miejska! „No ładnie.” Pomyślałem. „Nie dość, że nie mam uprawnień do prac na wysokościach to jeszcze jak nic siedzę na jakimś pomniku przyrody zasadzonym tu przez co najmniej królową Jadwigę.”
Na szczęście strażnicy mieli inne priorytety.

- Kto tu dowodzi ? Padło pytanie.
- W sumie wszyscy. Odpowiedzieliśmy zgodnie z prawdą.
- W sensie kto tu jest odpowiedzialny ?
- Wszyscy.

Szybko jednak udało się dojść do porozumienia i udowodnić nasze uczciwe zamiary, a panowie opuścili nas w pokoju.
W końcu, po parudziesięciu minutach cięcia, wiązania, naciągania i przestawiania miejsce startu zaczęło przypominać... no, miejsce startu właśnie. Dumni z perfekcyjnej roboty udaliśmy się do biura zawodów.

Dopinanie guzików

Biuro mieściło się pod trybuną stadionu z drugiej strony parku. Oprócz niewielkiego pomieszczenia mieliśmy do dyspozycji także cały rozległy korytarz, bez problemu mogący pomieścić wszystkich uczestników. O tym jak zbawienne będzie dla nas ciepło tej zamkniętej przestrzeni wszyscy mieliśmy się dopiero przekonać. Na razie trzeba było się przygotować na zbliżający się najazd 120 Eskimosów.
Logistycznie wszystko poszło bez problemów. Tu ławeczka, tam plakat, przestrzeń depozytowa pod oknem, pączki zabezpieczone, dyspensery do ciepłych napojów w pogotowiu, pakiety przygotowane. Przyszedł czas na znakowanie trasy. Tutaj wykazaliśmy się trochę lenistwem, bo zamiast znaków co kilometr ustawiliśmy flagi tylko na 3,6 i 8 kilometrze. Na pewno trzeba będzie o to zadbać następnym razem, obiecuję dopilnować !

Nie obiecuję natomiast dopilnować pogody. Nic jeszcze o niej nie wspomniałem, a faktem jest, że nie dało się nie zauważyć jej kaprysów tego dnia. Raz zimno, raz ciepło, trochę śniegu, trochę wiatru. W jednej chwili wychodzi słońce, żeby za 10 minut poczęstować gradem. A na deser trochę gołoledzi. Naprawdę każdy mógł znaleźć coś dla siebie!

Zbliżała się godzina startu, a tymczasem wyszedł na jaw niewielki deficyt w ilości wolontariuszy. Obstawienie każdego zakrętu wymagało wykonania kilku telefonów i obmyślenia dobrej strategii rozlokowania i przemieszczania osób. Mi przypadł mało wymagający odcinek na skrzyżowaniu pod stadionem miejskim.

Niestety ta pozycja uniemożliwiła mi śledzenie startu ani finiszu, przeszła więc koło nosa okazja pokazania się w mediach, tłumnie przybyłych na tak wzniosłe wydarzenie. Ale ktoś sterczy na mrozie żeby biegać mógł ktoś. Pomogłem jeszcze rozstawić stanowisko z wodą i udałem się na swój strategiczny punkt.

Niespodziewany gość

Zostało już tylko kilka minut. Podczas gdy wszyscy na starcie pławili się w blasku fleszy, adrenalinie, endorfinach, fluidach i czym tam jeszcze kto miał, ja trwałem na posterunku. Wyliczyłem sobie, że pierwsi zawodnicy powinni pojawić się na horyzoncie po około 15 minutach. Czas mijał. Marzłem. A kiedy już lada moment spodziewałem się zobaczyć najszybszych, wtedy pojawił się ktoś zupełnie nieoczekiwany...

Jakieś 100 metrów przede mną zjechał z drogi samochód, wykręcił kółko i jak gdyby nigdy nic zaparkował na wjeździe na pobliski kampus uniwersytetu. W taki sposób, że dokładnie zatarasował ścieżkę po której mieli biec zawodnicy! Mało tego, wyglądał teraz jakby ustawiony celowo, żeby nakierować ich właśnie w stronę kampusu. A uczulaliśmy się specjalnie na to, żeby pilnować czy nikt nie skręca w tamtą stronę, skracając sobie wydatnie drogę, ponieważ oczywiście nie mogliśmy zatarasować tego wjazdu na ponad godzinę, a jak już wspomniałem brakowało nam wolontariuszy żeby kogoś tam postawić. No to wolontariusz pojawił się sam! A właściwie wolontariuszka, bo jak tylko samochód stanął wysiadła z niego kobieta i wzięła się za czyszczenie, czy jakieś opukiwanie ze śniegu karoserii. Parę sekund zajęło mi zrozumienie tego co się właśnie stało i co się dopiero stać może, a kiedy już wszystkie trybiki wskoczyły na miejsce ruszyłem co prędzej w stronę niespodziewanej przeszkody. Nie wiem czy pani mnie zauważyła, czy może zdążyła już doprowadzić auto do pożądanego stanu, ale zanim zdążyłem ją przeprosić sama wsiadła i odjechała. Minutę później pojawili się biegacze.

Właściwie to im zazdrościłem. Z dwojga złego w taką pogodę lepiej się ruszać i grzać, niż stać i marznąć. Poskakałem trochę , poklaskałem, coś do kogoś krzyknąłem i znowu zostałem sam. Po paru minutach sytuacja się powtórzyła, kiedy wracali tą samą trasą.

Można ? Można !

Pod pomnik wracaliśmy spacerem zgarniając po drodze kolejnych wolontariuszy i zbierając wszystkie znaczniki z trasy. Zanim się tam pojawiliśmy plac zdążył opustoszeć, wszyscy przenieśli się do naszego ciepłego biura. Ruszyliśmy tam i my. 

Na miejscu udało mi się zrabować jednego z ostatnich pączków, co od razu poprawiło mi humor. Okazało się też, że zostało nam sporo napoi, bo część zawodników najwidoczniej wystraszyła się pogody i nie przyszła. Z tych co przyszli, chyba nikt nie narzekał. Skromnymi środkami i małym kosztem udało się zrobić fajną imprezę. Pozostało tylko posprzątać wszystko, wyciągnąć wnioski na przyszłość i zacząć szykować się na kolejny miesiąc.

W taki oto sposób pierwszy bieg z cyklu Grand Prix Zwierzyńca przeszedł do historii. Może nie wszystko było idealnie, ale nieskromnie powiem, że na przestrzeni między wielkim sukcesem, a kompletną katastrofą, o wiele bliżej nam było do tego pierwszego. Ale zaraz, zaraz. Kto wygrał ? Kto ile zdobył punktów ? Gdzie tabela ?

A czy to ważne ? Punkty, nagrody to i tak tylko pretekst. Chodzi o to żeby ruszyć tyłek, zmarznąć na starcie, poślizgnąć się na zakręcie, wpaść w zaspę w lesie i w końcu trochę rozgrzać się w środku zimy. Czego z tego miejsca wszystkim życzę. Do zobaczenia za miesiąc !

 Michał Szymański

Kontakt

ul. Grochowa 11/13
15-423 Białystok
tel.: 795 765 999