14 Kwi 2015

O moich przygotowaniach i starcie w "7. PKO Silesia Marathon Katowice".

Start w Silesia Marathon Katowice był dla mnie najważniejszym celem biegowym 2015 roku. W ogóle, ten bieżący rok jest dla mnie mizernym rokiem, jeśli chodzi o bieganie. Z początkiem stycznia z entuzjazmem rozpocząłem przygotowania do startu w majowym I Maratonie Gdańsk, ale kontuzja stopy skorygowała moje marzenia. Dopiero w maju wróciłem do biegania, ale też nie na pełnym zakresie. Pomimo to, by się bardziej zmotywować do aktywności postanowiłem wyznaczyć sobie cel. Właściwie to od razu wybór padł na Katowice. Dlaczego akurat Silesia Marathon ? Przede wszystkim przemówiła do mnie atrakcyjna strona internetowa maratonu, dogodny termin w samym środku polskiej złotej jesieni, no i fakt, że nigdy w życiu nie byłem jeszcze w Katowicach. Również to , że nikt z moich najbliższych kumpli nie zaliczył jeszcze tego maratonu, będę więc pierwszy. Poza tym postanowiłem, że każdy mój maraton będzie inny i nigdy nie pobiegnę 2 razy tego samego. Choć mówi się nigdy nie mów nigdy …. jak na razie dotrzymuję słowa.

W połowie maja uszyły przygotowania. Rozpocząłem systematyczne treningi, zapisałem się na listę startową, zarezerwowałem pokój w hotelu niedaleko historycznego Spodka, ale z opłatą startową zwlekałem, gdyż ciągle nie byłem pewny czy kontuzja nie powróci . I niestety wróciła. Na trzy tygodnie przed startem, podczas Półmaratonu w Augustowie „poszedł” mi mięsień dwugłowy uda.                                

Pocieszeniem było chociaż to, że pomimo kontuzji wygrałem swoją kategorię wiekową, ale najważniejszy jest przecież maraton. Co zatem robić, opłatę startową wpłaciłem, bilety na pociąg w obie strony wykupione a ja nawet nie mogę przebiec kilkunastu metrów. Ze spokojem podjąłem decyzję, że daję sobie 10 dni całkowitego odpoczynku, co ma być to będzie. Prawda, że genialne podejście ? W tym czasie stosowałem oczywiście różne domowe sposoby leczenia, ale gdy 11 dnia wychodziłem na lekki trening to miałem porządnego stracha. Przebiegłem w wolnym tempie około 5 km i znów wstąpiła we mnie nadzieja na maratoński start. Potem były następne treningi i niby było wszystko w porządku, a jednak nie do końca. Dwugłowy mnie nie bolał, ale ja go czułem w każdym moim kroku, ja o nim ciągle myślałem. Jakaś paranoja. I w takim stanie pojechałem do Katowic.

W sobotę o godzinie 11.55 byłem już w Katowicach. Biuro maratonu mieściło się na terenie wielkiej galerii handlowej Silesia City Center.

Po odebraniu pakietu startowego, którego zawartość niczym szczególnym nie zaskoczyła, choć koszulka jest naprawdę ładna, wyruszyłem na zwiedzanie Katowic, miasta do którego przyjechałem po raz pierwszy w życiu. Wcześniej postanowiłem ,że koniecznie muszę odwiedzić trzy bardzo charakterystyczne - wg mnie oczywiście – miejsca w stolicy Górnego Śląska.

Historyczny Spodek – hala widowiskowo sportowo przy alei Wojciecha Korfantego. Stałem przed Tą halą i wyobrażałem sobie wydarzenia sprzed lat … sportowe halowe mistrzostwa świata, Europy, występy największych zespołów rockowych , Metallica, Genesis, Deep Purple, Dżem, Judas Priest … i długo by wymieniać. To naprawdę niesamowity obiekt.

Pomnik Powstańców Śląskich – pomnik w kształcie trzech orlich skrzydeł symbolizujących trzy powstania śląskie przeciwko władzom niemieckim Górnego Śląska.

Nikiszowiec – osiedle górnicze wybudowane w latach 1908 – 1918. Przepiękny i unikalny zestaw familoków. Kochani to koniecznie trzeba zobaczyć na własne oczy. To tutaj kręcono takie kultowe polskie filmy jak ” Sól ziemi czarnej” czy” Perła w koronie”. Od 2011 roku jako pomnik historii Polski.

Niedzielny październikowy poranek, kwadrans po siódmej, powoli podążam na przystanek tramwajowy, by dojechać na linię startu, usytuowaną przed wielką galerią handlową Silesia City Center. Zapowiada się ciepły i pogodny dzień, a to oznacza trudny bieg.

Na parę minut przed strzałem startera,mam niespodziewaną i jakże miłą okazję spotkania się oko w oko ze znanym dziennikarzem, redaktorem sportowym Maciejem Kurzajewskim . Zamieniamy kilka zdawkowych słów, otrzymuję od niego na pamiątkę autograf złożony na moim numerze startowym. Zawodnikom zmierzającym ze stref startowych ku linii startu przygrywa Orkiestra Dęta KWK Murcki Staszic. To naprawdę wzruszający i miły akcent.

Rozlega się strzał i blisko 1300 zawodników rusza na maratoński szlak.

Już pierwsze kilometry biegu pokazują, że dzisiaj lekko nie będzie. Zaczęło się długim podbiegiem, potem zbieg i znów trzeba przygotowywać się na pokonanie następnego wzniesienia, potem znów zbieg i tak w kółko. Na początku działa jeszcze adrenalina, są duże zapasy sił i dobrego nastroju. Jednak z każdym kilometrem sytuacja zaczyna się zmieniać, zwłaszcza, że słońce nie próżnuje i z każdą minutą staje się coraz gorętsze i jaśniejsze. Pierwszą dychę zrobiłem w tempie O4:53 min/km, drugą minimalnie wolniej 04:56 min/km ale wciąż wierzyłem w dobry wynik na mecie. Biegło się bardzo dobrze a trasa była wspaniała krajobrazowo. Najpierw z Katowic pobiegliśmy do Świętochłowic Śląskich, następnie do Mysłowic by znów powrócić do Katowic. Silesia Marathon to jedyny w Polsce i Europie maraton, prowadzący ulicami trzech miast. Doping kibiców był ekstra ,było sporo fajnych haseł, zapamiętałem jedno z nich: seksy łydki masz, komu je dasz ? I trochę szkoda, że połowa trasy biegła obszarem mało zamieszkałym. Bodajże na 24 km wbiegaliśmy chyba na największe wzniesienie trasy. Po jego pokonaniu był piękny, długi zbieg , w dodatku zalesiony, a więc tylko biec, biec i biec. Sęk jednak w tym, że po pokonaniu tego wzniesienia zgubiłem dotychczasowy rytm biegu i nagle nic już nie było takie samo.

27 km trasy, wbiegamy do Nikiszowca, przepięknej starej górniczej dzielnicy Katowic, z początku XX wieku.

Około 30 km trasa staje się naprawdę piękna, pofałdowana z mnóstwem zieleni. Nic tylko podkręcać tempo, ale nie było już tej mocy. O ile wcześnie na każdym punkcie nawadniania piłem kubek wody, to po 30 km brałem już 2 kubki a trzeci wylewałem na siebie. Obserwując moich towarzyszy niedoli, dostrzegałem wokół siebie coraz mniej narwistych koni arabskich, a coraz więcej poczciwych Naszych Szkap, z trudem wdrapujących się na kolejne górki.

Byłem gdzieś na 31 kilometrze, gdy zobaczyłem jak mija mnie grupka biegnąca z balonikami z napisem 03:30. W tym momencie zrozumiałem , że nie zrobię dzisiaj dobrego wyniku i to jak gdyby uświadomiło mnie, że nie martw się, nie zawsze wynik jest najważniejszy a szczególnie w maratonie.

Około 37 kilometra zrobiło się nagle weselej i raźniej, a to za sprawą uczestników rozgrywanego równocześnie Półmaratonu. Trasy obu biegów połączyły się i już w dużo liczniejszej grupie zmierzaliśmy wspólnie do mety. W mojej ocenie było to świetne posunięcie techniczne Organizatora, bo rzeczywiście poczułem się lepiej przynajmniej w sferze psychicznej. Ale nie na długo , bo oto dostrzegłem, jak mija mnie grupka 3 osobowa (!) z peacemakerem na 3:40. Mało tego, około 40 km na wysokości słynnego Spodka widać jeszcze jeden stromy podbieg.

A kiedy już zawodnicy ostatkiem sił wdrapali się na to wzniesienie, ich oczom ukazał się duży transparent z informacją, że to już ostatni dzisiaj podbieg. Uff !! co za ulga. Jeszcze tylko trochę wysiłku po prawie płaskim i wreszcie META !!

Czas 03:45:53 i pozycja 273 na 1175 sklasyfikowanych.

To mój najgorszy czas uzyskany w maratonie.

Medal na szyi i ta radość z ukończenia kolejnego maratonu. Radość znana wszystkim, którzy choć raz wzięli się za bary z królewskim dystansem.

W mojej ocenie organizacja Maratonu była znakomita. Trasa była bardzo wymagająca i nie dało się tu naprawdę nic szybkiego pobiec. Było piekielnie ciężko, to był jeden z najtrudniejszych moich maratonów i może dlatego na długo pozostanie w mej pamięci.

Edward Skowera

Kontakt

ul. Grochowa 11/13
15-423 Białystok
tel.: 795 765 999