19 Lut 2015

Minęły już ponad dwa tygodnie od czasu, kiedy ruszyliśmy w piątkę na podbój Bieszczad. Ale nic to, "lepiej późno niż wcale" - powiedział Icek spóźniając się na pociąg. Spróbuję wygrzebać z pamięci co ciekawsze wspomnienia i fakty z naszej ceperskiej wyprawy na podbój gór.

Nie ukrywam, że to ja miałem "pomysła" na start w Bieszczadach (ciekawość) i cieszę się, że chłopaki szybko zareagowali, bo inaczej zostałbym sam na polu bitwy. Jedynym doświadczonym "góralem" z naszej paczki był Jarek "Zajc" Zajkowski zwany trenerem. Wyruszyliśmy odpowiednio wcześniej (bo daleko) w pięciu: Jarek Zajkowski (kierowca), Janusz Sysuła, Jarek Janiuk, Krzysiek Horaczy i ja - Jarek Bierć s. Mieczysława. Jako, że wyjechaliśmy z zapasem (w celu aklimatyzacji), to na miejscu w Cisnej byliśmy już przed południem w piątek (start w niedzielę skoroświt). Po drodze odwiedziliśmy wyciąg narciarski w Kalnicy. Tu zatrzymał się Kamil z rodzinką, który jechał z nami od Białego. Później nastąpił mały rekonesans po okolicy, w międzyczasie staraliśmy się "obczaić trasę.

Zaliczyliśmy mały "szamunek" w klimatycznej karczmie, gdzie nawiązaliśmy kontakt z "aborygenami". Wczesnym popołudniem udaliśmy się wszyscy do miejscowości Smerek, gdzie czekała na nas kwatera. Dołączyli do nas przyjaciele Jarka "Zajca" z Bielska Białej, doświadczeni górale i biegacze też: Ewelina, Grześ, Artur i Arek. I tak zamieszkaliśmy w dziewiątkę w komfortowych warunkach, w ciszy i spokoju.

 Domek wypasiony, wszystko miał co trzeba, łącznie z kuchnią, spiżarnią i kominkiem. Następnego dnia trochę kręciliśmy się po okolicy, sprawdzaliśmy trasę, robiliśmy zakupy i po prostu integrowaliśmy się.

Wieczorem pojechaliśmy wszyscy do biura po pakiety startowe (całkiem wypasione), zwiedziliśmy stoiska ze sprzętem i akcesoriami, zrobiliśmy kilka fotek i do domciu.

Aha, jeszcze zahaczyliśmy o atrakcje w postaci energetycznego koncertu zespołu Di Anti, na więcej nie mieliśmy czasu, bo wczesna czekała nas pobudka, a jeszcze pokarm musieliśmy wprowadzić i napoje energetyzujące. Wieczorem szykowaliśmy stroje, numery startowe, buty (bardzo ważne), paliwo i dobry nastrój.

 Około czwartej nad ranem obudziło mnie borbotanie za drzwiami: to Ewelina i dwa Jarki już wciągali śniadanko i gaworzyli wesoło. Takie skowronki. Wstałem i ja (przed budzikiem), szybki szałer, kawka (wiadomo po co), wypróbowane kanapki z dżemorem i dołączyłem do pozostałych. W międzyczasie zwlokła się reszta ekipy i już było gwarno. Ubrani, zaopatrzeni zrobiliśmy kilka fotek i do wyjazdu.

 Po drodze mała konsternacja, bo okna w drzwiach samochodu otwarły się i nie chciały się zamknąć. Już myśleliśmy, że pojedziemy hardcorem przy otwartych, ale z opresji wybawił nas Jarek Janiuk (nasz jastrząb z Pentagonu) i odetchnęliśmy z ulgą. Na szosie sznur samochodów wolno sunął (bo ślisko) w jednym kierunku - na start do Cisnej.

Na miejscu szybka rozgrzeweczka, szybkie siusiu, kilka fotek i spiker juz zaczął odliczać czas. Około 7.30 około 150-osobowa grupa świńskim truchtem ruszyła lekko pod górę. Atmosfera dobra, śmiechy, okrzyki, gubienie numerów (sam zgubiłem dwa żele), wzajemne zagrzewanie do walki a nawet śpiewy.

Po kilku kilometrach asfaltu, skręt w lewo, jeszcze pozdrowienia dla telewizji Beskidy i zaczął się "teren". Moje kolce samoróbki wreszcie się przydały, zwłaszcza ze zaraz zaczął się większy podbieg a potem długie i strome zbiegi. Tu zaczęły się pierwsze wywrotki. Wyglądało to trochę groźnie, ale kilkoro z biegaczy zaliczyło efektownego fikołka. Jeden kolo próbował nawet zjeżdżać siedząc na numerze startowym. Moje wkręty dobrze trzymały na śliskim, niemniej jednak stwierdziłem, ze nie umiem dobrze zbiegać i trzeba nad tym koniecznie popracować. Po 20-tym kilometrze pomyślałem, że jeżeli nie wydarzy się nic niespodziewanego, to powinienem dotrzeć do mety. Byłem rozgrzany, trzymałem w miarę tempo, nic mnie nie bolało, endorfiny waliły w czachę, jest ok. Po drodze nawiązałem kontakt z kilkoma biegaczami (i biegaczkami), co zawsze jest miłe. Zwłaszcza jak ma się przed sobą falujące pośladki :). Poza tym dziewuszki naprawdę dobrze sobie radziły na trasie.

Na 23 kilometrze, przed skrętem, stoi spora grupka kibiców (wśród nich Kamil z rodziną), więc drę się "Białystok pozdrawia". Wszyscy machają zdziwieni: A skąd tu Białystok ?, pewnie myślą. Dalej był już gorszy odcinek trasy, bardzo nierówny i z koleinami. Przed 30 km, na nawrocie wyminęła mnie grupa pierwszych "sprinterów". Jak oni lekko biegli, jak nie po górach. Zwłaszca zwycięzca, Jacek Sobas, który przemknął obok punktu odżywiania takszybko i wcześnie, że organizatorzy myśleli, ze wraca po coś, bo zapomniał. A on pognał do mety, a za nim grupka "chartów". Po chwili minął mnie Jarek "Zajc". Pomyślałem, ksywa zobowiązuje, dobrze jest ! Po kilku chwilach piątkę przybiłem Jarkowi Janiukowi, jakiś taki niezmęczony po ponad 30 km ? Po około kilometrze skręt w lewo, ostry zbieg po kopnym śniegu w lesie. Trzeba było uważnie patrzeć pod nogi, bo miękko i nierówno.

Na 33 kilometrze przyjemny akcent - karczma Brzeziniak, przez którą należało przebiec. Był to jednocześnie punkt odżywiania i pomiaru czasu. Muszę przyznać, ze ten pomysł udał się organizatorom. W srodku czekała na biegaczy, grochówka, pomidorówka z ryżem, pieczone ziemniaczki, herbata z miodem, cola, woda i "prąd" w postaci wiśniówki, śliwówki i czegośtam jeszcze. Zrobiło się przez chwilę milutko, atmosfera swojska, zwłaszcza że "szefowa" szerokim gestem dolewała "prądu". Po wypiciu pomidorówki i wzmocnionej herbatki z żalem opuściłem lokal, bo przecież jeszcze ponad 10 km ! W drzwiach strzeliliśmy pamiatkową fotkę z kolegą z Tomaszowa Lubelskiego i w drogę.

Na tarasie zaskoczył mnie widok trzech biegaczy spokojnie wypalających "fajana"! Cóż, pomyślałem, nowa świecka tradycja. Po chwili ostra wspinaczka pod górę na szlak (moje buty znowu zdały egzamin celująco), od tego momentu po raz pierwszy szedłem. Dalej już było lepiej, zwłaszcza, że pomidorówka mocno pulsowała w żyłach.

 Na ostatnim punkcie kontrolnym znowu darłem się, pozdrawiając wszystkich. Jakiś gościu krzyczy: Pędziwiatr Białystok ? Tak ! Pędziwiatr Gliwice pozdrawia. Miło, pomyślałem i złapałem wiatr w żagle. Kilka kilometrów przed metą nawiązałem kontakt z kolegą Maćkiem z Bielska Białej. Pogadaliśmy sobie choć już byliśmy mocno zmęczeni. Maciek dużo biega w terenie, ale teraz miał dłuższą przerwę. Końcówka była dość ciężka, a odcinek po podkładach kolejki wąskotorowej mógł niektórych wkurzyć. Zaczekałem na Maćka, postanowiliśmy, że razem wbiegniemy na metę. Szczególnie ostatni podbieg dał nam się we znaki. Wydawało się, że stoimy w miejscu. Na metę wbiegliśmy z okrzykiem zwycięstwa nad morderczym dystansem.

Okazało się, że trasa wyniosła dokładnie 44 kilometrów i 600 metrów. Dziewuszka wolontariuszka założyła mi piękny medal, dostała buziaka. Druga dziewuszka przyoblekła w gustowne, foliowe wdzianko, też buziak, a co! Wyglądaliśmy jak muzycy gospel w tych sukienkach. Wciągnąłem nosem dwa grzańce i udałem się na górę do chłopaków. Ucieszyłem się bardzo widząc wszystkich w całości. Strat w ludziach i sprzęcie nie było, to dobrze. Niedźwiedzie nikogo nie skonsumowały, wilcy też :) Na mecie kibicował nam też kolega Marek z Szumowa, to miła niespodzianka. Był też Krzysiek Grygo z Łomży, który dobiegł wcześniej. Po lekkim posiłku i pożegnaniu z kolegami wsiedliśmy do samochodu i udaliśmy się do domku, co by się ogarnąć zjeść obiadek i spakować się.

 Po drodze przeżywaliśmy jeszcze bieg i co ciekawsze momenty na trasie. Wyjechaliśmy z Cisnej pod wieczór, zmęczeni, ale szczęśliwi. Czekała nas długo droga powrotna (ok. 580 km), ale nie myśleliśmy o tym. Dobrze byłoby powtórzyć ten wyczyn, może w innej scenerii. Bieszczady mają swój klimat, najpiękniejsze podobno są jesienią, dobrze byłoby to sprawdzić :)

WYNIKI

Drużyna Pędziwiatra Białystok:

- Jarek Zajkowski - 04:13:10 (73)

- Janusz Sysuła - 04:54:49 (256)

- Jarek Bierć - 05:18:32 (341)

- Maciek Skalski - 06:55:51 (381)

Przyjaciele:

- Jarek Janiuk - 04:18:47 (102)

- Krzyś Horaczy - 04:23:36 (114)

Pozdrawiam, świeżo upieczony "ultras" Jarek Bierć

Kontakt

ul. Grochowa 11/13
15-423 Białystok
tel.: 795 765 999